Na czym polega wojna pozycyjna wie chyba każdy, kto kiedykolwiek interesował się historią, szczególnie tym skrawkiem dotyczącym pierwszej wojny światowej, ale dla przypomnienia:
Armia A buduje długą linię okopów, zasieków, umocnień, zbroi się karabinami maszynowymi. Armia B dochodzi do linii obrony armii B, odkrywa, że nie ma czego tam szukać, bo frontalny atak skazany jest na niepowodzenie i robi to samo, czyli buduje w pewnej odległości od linii armii A, własną linię okopów i się zbroi. W ten sposób między walczącymi stronami mamy obszar ziemi niczyjej, teren poza jakąkolwiek kontrolą, będący okazjonalnie polem walk harcowników i innych akcji zaczepnych. Cały front praktycznie stoi w miejscu, nikt nie wychyla się na dobre z okopów i panuje dziwne status quo.
Do napisania tego wpisu zainspirował mnie swoją notką na blogu Andrzej Tropaczyński, który opisywał opłakane dla pewnej spółki z o.o. skutki pata decyzyjnego. Taki pat decyzyjny to nic innego jak wojna pozycyjna w spółce. Do czasu, gdy któryś ze wspólników nie znajdzie lepszej lub nowocześniejszej broni, w postaci np. ciekawszej argumentacji prawnej, mogącej przekonać sąd o konieczności rozwiązania spółki (co porównywałbym ze spuszczeniem bomby atomowej na obie walczące armie), mamy pat, nic się nie dzieje, a nad spółką trudno sprawować efektywną kontrolę.
O podobnej sytuacji pisałem we wpisie dotyczącym wojen w spółkach, tam jednak była to sytuacja gdy wspólnik okrążony w swoim zamku, postanawia spuścić bombę na siebie i na nieprzyjaciela 🙂
Andrzej w swoim wpisie podaje kilka rozwiązań, które pozwalają uniknąć takiego pata – wymieniając wśród nich umowy joint venture, czy odpowiednie zapisy w umowach spółek z ograniczoną odpowiedzialnością. Ja dorzuciłbym po prostu umowy wspólników. Pamiętaj, że istnieje wiele sposobów, które pozwalając zachować równe prawa do zysku, powodują że jeden ze wspólników może sprawować efektywną kontrolę nad spółką.